Tchnienie

Odetchnij —
nie tak, jakbyś tylko łapała powietrze,
ale jakbyś łapała sens.
*
Wdech. Wydech.
Zaduma między nimi,
krótka chwila zawieszona
pomiędzy „jeszcze” a „już nie”.
*
Czasem tchnienie to coś więcej niż oddech —
to podmuch zmiany,
powiew ulgi,
westchnienie, które mówi więcej niż słowa.
*
A czasem nie możesz oddychać.
Zaduch myśli,
podduszony lękiem,
szukasz wytchnienia tam,
gdzie nikt go nie zostawił.
*
Ale wiesz co?
Tchnienie to też natchnienie.
To coś, co w ciebie tchnęło życie,
coś, co mówi:
„Jeszcze raz. Jeszcze jeden wdech.”
*
Więc wdech. Wydech.
Wdychaj to, co dobre.
Wydychaj to, co boli.
I oddychaj tak,
jakbyś w końcu nauczyła się żyć.
*
Odetchnij —
nie tylko płucami, ale całą sobą.
Niech powietrze wniknie głębiej niż strach,
niech przeniknie przez skórę, przez myśli, przez serce.
*
Cisza też oddycha.
Przytrzymuje oddech w napięciu,
potem wypuszcza go powoli,
jakby bała się, że się roztrzaska.
A ty?
Jak oddychasz,
gdy świat przyciska cię do ściany?
*
Czasem trzeba czegoś więcej niż wdechu.
Czasem trzeba przestać się dusić.
Potrzeba przewiewu, przestrzeni, przeciągu,
otwartego okna
w zatęchłym pokoju własnej głowy.
*
A może to wszystko tylko cykl —
jak puls, jak bicie serca,
jak przypływ i odpływ.
Wdech, wydech.
Napięcie, ulga.
Szum w uszach,
który ucicha, gdy znów czujesz grunt pod stopami.
*
Los też oddycha.
Zawiesza się w bezdechu przed decyzją,
potem tchnie cię w nową drogę —
czasem huraganem,
czasem ledwo wyczuwalnym powiewem.
*
Uspokój się. Wdech. Wydech.
Wchłoń świat, ale nie pozwól mu cię zadusić.
Wydychaj to, co cię tłamsi.
I żyj tak,
jakbyś miała na to całą wieczność.
*
Odetchnij —
jak morze, które zna swój rytm.
Jak drzewa, które szumią w zgodzie z wiatrem.
Jak ktoś, kto przez chwilę zapomniał
o ciężarze własnych myśli.
*
Powietrze krąży w nas jak echo —
wpada do płuc, wraca wspomnieniem,
tchnie w nas odwagę,
by mówić, by milczeć,
by wreszcie usłyszeć siebie.
*
Bo czy wiesz, że słowa też oddychają?
Niektóre wypowiadasz jednym tchem,
inne zatrzymują się na krawędzi ust,
niedopowiedziane, podduszone strachem.
*
Ale każda cisza ma swój kres.
Przychodzi moment,
gdy trzeba nabrać powietrze —
nabrać go pełną piersią,
jak wtedy, gdy biegniesz pod wiatr,
jak wtedy, gdy skaczesz do wody
i przez sekundę świat zamiera w bezdechu.
*
A potem. Wydech.
Ulga. Przestrzeń. Przewiew.
Nowe słowa, które pachną nadzieją.
Nowe tchnienie,
którym możesz podzielić się z kimś innym.
*
Więc oddychaj.
Nie tylko dla siebie.
Oddychaj dla tych, którzy zapomnieli jak.
Tchnij w świat coś, co zostanie.
Powiew czułości. Podmuch odwagi.
I westchnienie, które mówi:
„Jestem. Wciąż tu jestem.”
*
Inne moje wiersze, opowiadania znajdziesz
w książce „Kraina łez”

Miłość we mnie pozdrawia miłość w Tobie ❤️
Krzysztof Jankowski

Może Cię również zainteresować…

List do Niego

List do Niego

List napisany do kogoś, kto jeszcze nie istnieje – albo istnieje od zawsze. Tęsknota zamknięta w słowach, miłość, którą rysuje się w myślach, zanim stanie się rzeczywistością. Opowieść o czekaniu, rozpoznawaniu i o tym, że czasem listy nie potrzebują adresata, by trafić do właściwych rąk. To historia o oczekiwaniach, które nie muszą mieć imion, o ciszy, która staje się przestrzenią dla prawdziwej obecności. Zmysłowy, melancholijny obraz nieoczywistej miłości, gdzie każda litera jest krokiem ku temu, co jeszcze nie nadeszło.

Nieustająca melodia miłości własnej

Nieustająca melodia miłości własnej

Nie przyszła nagle ani spektakularnie. Miłość własna była zawsze – cicha jak melodia w tle, zagłuszana przez świat, ale nieprzerwana. Wystarczyło nauczyć się słuchać.Nie przyszła nagle ani spektakularnie. Miłość własna była zawsze – cicha jak melodia w tle, zagłuszana przez świat, ale nieprzerwana. Wystarczyło nauczyć się słuchać. A potem zrobić pierwszy krok w jej rytmie – niepewny, ale własny. Bo ta melodia nigdy nie czekała na niczyją zgodę, by wybrzmieć.

Tak to odchodzi

Tak to odchodzi

Miłość rzadko kończy się nagle. Nie eksploduje w jednym, dramatycznym geście, nie upada z hukiem jak przewrócony stół. Przeciwnie — rozpada się powoli, niezauważalnie, jak stare płótno, z którego stopniowo ściera się farba. Najpierw zmieniają się drobiazgi: sposób, w jaki ktoś mówi twoje imię, długość spojrzenia, które kiedyś zatrzymywało świat. Potem milkną rozmowy. Dotyk staje się przyzwyczajeniem, a nie obietnicą. A w końcu któregoś dnia budzisz się i czujesz, że to, co było żywe, stało się tylko cieniem.

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.