Tam, gdzie boli, tam woła miłość

Każda rana w tobie to szept,
którego nikt dotąd nie wysłuchał.
Każde napięcie w mięśniach
to dłonie zaciskające się w ciszy,
szukające ciepła, które nigdy nie przyszło.
Każdy skurcz, każde ukłucie
to echo miłości, której brakowało,
która nie umiała do ciebie trafić,
bo nie wiedziałaś, jak jej pozwolić.
*
Części ciebie, które bolą,
to części, które nie nauczyły się
prosić o czułość bez wstydu,
przyjmować troskę bez lęku,
otwierać się bez obawy,
że zostaną porzucone.
Więc milczą w bólu,
udając, że nie potrzebują niczego,
a potem szepczą w nocnym śnie,
w niespodziewanym drżeniu dłoni,
w tęsknocie, którą trudno nazwać.
*
Czy mogłabyś spojrzeć na nie inaczej?
Nie jak na ciężar, nie jak na winę,
lecz jak na dziecięce dłonie
wyciągnięte po ukojenie.
Czy mogłabyś usiąść przy sobie
tak, jak siada się przy kimś,
kto długo cierpiał samotnie?
Bez pośpiechu.
Bez żądania, by było lepiej od razu.
Tylko być.
*
Bo to, co kochane, zmienia się.
To, co zauważone, zaczyna oddychać.
To, co objęte łagodnością,
przestaje się kurczyć i walczyć.
A najbrzydsze w tobie —
najbardziej złamane, ukryte,
pełne wstydu i oporu —
właśnie to najbardziej woła
o światło twoich oczu,
o łagodność twojego serca,
o ciebie, która nie odwróci się tym razem.
*
A gdy to uczynisz —
gdy zobaczysz, przyjmiesz, pokochasz,
wszystko się przekształci.
Bo miłość jest jak woda:
przenika, wypełnia, uzdrawia.
Nie czeka, aż staniesz się gotowa,
aż naprawisz siebie do końca.
Przychodzi teraz.
Gdy tylko zdecydujesz się otworzyć.
*
Więc otwórz się.
Nie jak ktoś, kto zna wszystkie odpowiedzi,
ale jak ktoś, kto po raz pierwszy uczy się pytać.
Nie jak ktoś, kto w końcu zasłużył,
ale jak ktoś, kto wreszcie zrozumiał,
że miłość nie jest nagrodą, lecz źródłem.
*
Nie musisz być gotowa.
Nie musisz być silna.
Nie musisz być niczym więcej
niż sobą — nawet jeśli siebie nie rozumiesz.
Nawet jeśli wciąż boisz się światła,
które może obnażyć to, co skrywasz.
*
Bo zobacz —
to, co w tobie ciemne,
to, co w tobie szorstkie i nieukładne,
to, co myślałaś, że trzeba naprawić,
by zasłużyć na dotyk, na spojrzenie,
na czyjąś obecność —
to wszystko już teraz woła o miłość.
Nie później.
Nie „gdy będę lepsza”.
Teraz.
*
Więc usiądź przy sobie.
Weź w ramiona te części,
które najchętniej byś ukryła.
Nie każ im milczeć.
Nie każ im się zmieniać.
Tylko pozwól im być.
Posłuchaj, co mówią.
Zobacz, czego potrzebują.
Bądź dla siebie kimś,
kogo zawsze szukałaś.
*
A wtedy poczujesz, jak coś w tobie topnieje.
Jak twardość zamienia się w miękkość.
Jak unikanie ustępuje obecności.
Jak cynizm powoli się rozpina,
jak strach zaczyna oddychać.
*
I nagle zrozumiesz:
Miłość nie przychodzi, gdy jesteś gotowa.
Miłość przychodzi, gdy przestajesz uciekać.
Miłość nie jest czymś, co zdobywasz.
Jest czymś, co pozwalasz sobie poczuć.
*
Więc pozwól.
Teraz.
*
Miłość we mnie pozdrawia miłość w Tobie ❤️
Krzysztof Jankowski

Może Cię również zainteresować…

List do Niego

List do Niego

List napisany do kogoś, kto jeszcze nie istnieje – albo istnieje od zawsze. Tęsknota zamknięta w słowach, miłość, którą rysuje się w myślach, zanim stanie się rzeczywistością. Opowieść o czekaniu, rozpoznawaniu i o tym, że czasem listy nie potrzebują adresata, by trafić do właściwych rąk. To historia o oczekiwaniach, które nie muszą mieć imion, o ciszy, która staje się przestrzenią dla prawdziwej obecności. Zmysłowy, melancholijny obraz nieoczywistej miłości, gdzie każda litera jest krokiem ku temu, co jeszcze nie nadeszło.

Nieustająca melodia miłości własnej

Nieustająca melodia miłości własnej

Nie przyszła nagle ani spektakularnie. Miłość własna była zawsze – cicha jak melodia w tle, zagłuszana przez świat, ale nieprzerwana. Wystarczyło nauczyć się słuchać.Nie przyszła nagle ani spektakularnie. Miłość własna była zawsze – cicha jak melodia w tle, zagłuszana przez świat, ale nieprzerwana. Wystarczyło nauczyć się słuchać. A potem zrobić pierwszy krok w jej rytmie – niepewny, ale własny. Bo ta melodia nigdy nie czekała na niczyją zgodę, by wybrzmieć.

Tak to odchodzi

Tak to odchodzi

Miłość rzadko kończy się nagle. Nie eksploduje w jednym, dramatycznym geście, nie upada z hukiem jak przewrócony stół. Przeciwnie — rozpada się powoli, niezauważalnie, jak stare płótno, z którego stopniowo ściera się farba. Najpierw zmieniają się drobiazgi: sposób, w jaki ktoś mówi twoje imię, długość spojrzenia, które kiedyś zatrzymywało świat. Potem milkną rozmowy. Dotyk staje się przyzwyczajeniem, a nie obietnicą. A w końcu któregoś dnia budzisz się i czujesz, że to, co było żywe, stało się tylko cieniem.

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.