Tak to odchodzi

Tak to odchodzi.
Nie jak burza, nie jak ogień,
nie w huku trzaśniętych drzwi.
Raczej jak mgła unosząca się nad ranem,
tak powoli, że nie zauważasz,
aż nagle nie ma już nic.

Tak to odchodzi.
W drobnych niedopowiedzeniach,
w uśmiechach, które trwają sekundę za krótko,
w dłoniach, które kiedyś szukały siebie w tłumie,
a teraz nie wiedzą, gdzie się podziać.

Myślałaś, że miłość kończy się wielkim gestem,
że ktoś wstaje i mówi: „to już koniec”,
ale prawda jest taka,
że miłość rzadko odchodzi w jednej chwili.
Ona sypie się powoli,
jak piasek przeciekający przez palce,
i zanim zauważysz,
wszystko, co miało być na zawsze,
już jest przeszłością.

Tak to odchodzi.
Nie pytając o pozwolenie,
nie robiąc hałasu.
Po prostu któregoś dnia budzisz się
i wiesz.

I wiesz.
Że coś się zmieniło,
że śmiech nie brzmi już tak samo,
że cisza między wami nie jest już spokojem,
a przestrzenią, której nikt nie próbuje wypełnić.

Zaczynasz dostrzegać drobiazgi.
Kubek, którego już nie napełniasz dla niego.
Drzwi, które nie skrzypią,
bo nikt już ich nie uchyla w środku nocy.
Słowa, które powinny paść,
ale jakoś nigdy nie znajdują drogi do ust.

Tak to odchodzi.
W spojrzeniach, które omijają.
W dłoniach, które przestały szukać.
W „dobranoc”, które znaczy tylko koniec dnia,
a nie obietnicę, że jutro znowu będziemy my.

I któregoś dnia,
gdy sięgasz po jego dłoń z przyzwyczajenia,
nie ma już dłoni.
Jest tylko echo,
jak po melodii, którą kiedyś znałeś na pamięć.

A wtedy już wiesz,
że odchodziło przez długi czas.
Aż w końcu naprawdę odeszło.

I wtedy już wiesz,
że nie ma nic do zatrzymania,
że ostatnie słowo padło dawno temu,
choć nigdy nie zostało wypowiedziane.

Zastanawiasz się, kiedy to się stało.
Czy wtedy, gdy przestaliście mówić „uważaj na siebie”
z tym ciepłem, które sprawiało,
że te słowa były czymś więcej niż frazą?
Czy wtedy, gdy zaczęliście zasypiać plecami do siebie,
ale jeszcze udawaliście, że to tylko wygoda?

Tak to odchodzi.
Nie krzycząc, nie walcząc,
nie żądając ostatniej szansy.
Raczej jak książka, którą ktoś zostawił otwartą,
ale nigdy nie wrócił, by przeczytać zakończenie.

I może to właśnie boli najbardziej,
że nie było końca, który można by zapamiętać,
tylko długie, powolne rozmywanie się w nic.

A potem pewnego dnia budzisz się
i nie czujesz już tego ciężaru.
Miłość już nie boli.
Ale nie znaczy to, że jej nigdy nie było.

Bo była.
Tylko odeszła tak, jak wszystko kiedyś odchodzi—
cicho, stopniowo, nieodwracalnie.

Inne moje wiersze, opowiadania znajdziesz
w książce „Kraina łez”
https://krzysztofjankowski.com.pl/kraina-lez/

Miłość we mnie pozdrawia miłość w Tobie ❤️
Krzysztof Jankowski

Może Cię również zainteresować…

Nieustająca melodia miłości własnej

Nieustająca melodia miłości własnej

Nie przyszła nagle ani spektakularnie. Miłość własna była zawsze – cicha jak melodia w tle, zagłuszana przez świat, ale nieprzerwana. Wystarczyło nauczyć się słuchać.Nie przyszła nagle ani spektakularnie. Miłość własna była zawsze – cicha jak melodia w tle, zagłuszana przez świat, ale nieprzerwana. Wystarczyło nauczyć się słuchać. A potem zrobić pierwszy krok w jej rytmie – niepewny, ale własny. Bo ta melodia nigdy nie czekała na niczyją zgodę, by wybrzmieć.

Matka, która nie kocha

Matka, która nie kocha

Są słowa, które nigdy nie padają. Historie, które dusimy w gardle, zamykamy w najciemniejszych zakamarkach pamięci, gdzie nikt nie sięga – nawet my sami. A jednak są tam, żyją, pulsują pod skórą jak stare blizny.
Matka jest przecież początkiem wszystkiego – pierwszym dotykiem, pierwszym głosem, pierwszym światłem. Tak nas uczono. A co, jeśli ten początek był pustką? Co, jeśli dłonie, które miały podnosić, odpychały? Głos, który miał koić, ranił? Co, jeśli miłość, którą obiecano, nigdy nie przyszła?

Między teraz a potem

Między teraz a potem

W powietrzu unosi się zapach deszczu – ten specyficzny, elektryzujący aromat, który zwiastuje burzę, ale równie dobrze może przynieść jedynie cichy, niemal niezauważalny kapuśniak. Właśnie w tej nieuchwytnej chwili, zawieszonej pomiędzy „teraz” a „za chwilę”, rodzi się czekanie. Nie jest biernym oczekiwaniem, nie jest pustką – to pulsująca pod skórą nadzieja, niepokój, subtelne drżenie serca, które nasłuchuje kroków na schodach, stukotu deszczu o parapet, zmiany w świetle dnia.

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.