Mój manifest
Nie ma jednej chwili, jednego konkretnego dnia, kiedy to się dzieje. Nie ma świateł, nie ma fanfar, żadnej wyraźnej linii na ziemi, którą mogłabym przekroczyć, zostawiając za sobą dawną siebie. A jednak oto jestem – po drugiej stronie.
Zmiana przychodzi powoli, jak mgła przesączająca się w doliny o świcie, jak cichy szelest liści zwiastujących jesień. A potem nagle uderza – ostra i wyrazista – jak pęknięcie lodu na rzece, jak grom spadający z nieba.
Patrzę na siebie inaczej. Moje ciało – długie lata zniewolone cudzym spojrzeniem, cudzymi oczekiwaniami – jest teraz tylko moje. Kiedyś wpatrywałam się w lustro, szukając potwierdzenia, tropiąc zmiany jak zwiastuny czegoś nieuchronnego. Teraz dotykam swojej skóry, czując w niej siłę drzewnych słojów, lat spędzonych na kochaniu, na walce, na przetrwaniu. Moje dłonie noszą pamięć wszystkiego, czego dotykały – kości policzkowych moich dzieci, miękkiej sierści psów, chropowatych stron książek, które mnie kształtowały. Moje ciało to nie obce terytorium – to ziemia, którą sama uprawiałam, kamień, który sama wyrzeźbiłam.
Nie jestem już dziewczyną, która niepewnie waży każde słowo, każde spojrzenie. Nie jestem kobietą, która chowa swój gniew w cieniu uśmiechu, tłumi swoje pragnienia, jakby były czymś wstydliwym, czymś do ukrycia. Nie jestem czekaniem. Nie jestem nadzieją, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym będę mogła być sobą.
Bo ten dzień jest teraz.
Wchodzę w ten nowy czas życia jak kobieta wchodzi do ciemnego lasu – bez lęku, z dziką radością. Nie szukam ścieżek wydeptanych przez innych. Idę tam, gdzie czuję wołanie. Idę tam, gdzie powinnam być.
Jestem częścią świata, który nie przeprasza za swoje istnienie.
Jestem deszczem, który spada na ziemię bez pytania o pozwolenie.
Jestem korzeniami starego drzewa, splątanymi głęboko w glebie, wchłaniającymi mądrość każdej mijającej pory roku.
Jestem wiatrem, który tańczy na grzbietach fal i nie pyta, dokąd zmierza.
Nie podążam już za rytmem, który nie jest mój – to ja go wyznaczam.
Zrzucam z siebie wszystko, co zbędne: oczekiwania, które nigdy nie były moje, delikatność, którą wmówiono mi jako cnotę, obowiązki, których nigdy nie chciałam.
Nie należę do przeszłości. Nie należę do cudzych wizji mnie samej.
Należę do siebie.
Jestem kobietą w pełni. Jestem tym, czym miałam się stać.
Nowa Ja
A może napiszesz to wierszem. Oto moja wersja
„Jestem tym, czym miałam się stać”
Kiedy miałam osiem lat, powiedziano mi,
że dziewczynki powinny być ciche jak szept deszczu,
łagodne jak światło w popołudniowym oknie,
piękne jak kwiaty, które więdną zanim zdążą się zestarzeć.
Kiedy miałam szesnaście,
powiedziano mi, że świat należy do tych,
które potrafią się w nim zmieścić.
Więc chowałam swój gniew w fałdach sukienek,
zamykałam marzenia w drobnych gestach,
milczałam, gdy inni mówili mi, kim mam być.
Ale teraz…
Teraz nie będę już przepraszać.
Teraz moje ciało jest ziemią, którą sama uprawiałam.
Jestem korzeniami drzew, które nie pytają,
czy mogą rosnąć głębiej.
Jestem wodą, która wdziera się w pęknięcia i wypełnia je sobą.
Jestem ogniem, który już się nie boi spłonąć.
Nie pytam o pozwolenie.
Nie czekam, aż ktoś zrobi mi miejsce.
Nie będę się zmniejszać, nie będę się chować,
nie będę już mówić „tak”, gdy w moim sercu pulsuje „nie”.
Mam zmarszczki, które są jak mapy
prowadzące do miejsc, w których byłam.
Mam ręce, które noszą pamięć
wszystkiego, co było ważne.
Mam głos, który brzmi głośniej,
gdy nie muszę go tłumić.
Nie podążam już za rytmem, który nie jest mój.
To ja go wyznaczam.
Jestem deszczem, który nie pyta, czy może spaść.
Jestem nocą, która nie przeprasza za swój mrok.
Jestem kobiecością w najdzikszej, najprawdziwszej formie.
I jeśli kiedykolwiek miałabyś zapomnieć, kim jesteś,
jeśli ktokolwiek spróbuje powiedzieć ci,
że już za późno, że już nie warto,
spójrz w lustro i powiedz głośno:
Jestem tym, czym miałam się stać.
Miłość we mnie pozdrawia miłość w Tobie ❤️
Krzysztof Jankowski
0 komentarzy